Ten post powstał jeszcze jesienią i dotyczy prezentu na inną okazję, jednak święta Bożego Narodzenia (dotyczące także dawania i dostawania) zmotywowały mnie by go opatrzyć obrazkami i opublikować.
Problem bowiem dotyczyć może różnych osób, nie tylko mnie, i jak najbardziej wpisuje się w autystyczną tożsamość.
Coś, co z perspektywy obcych osób może być po prostu byciem niemiłym, ma realne, możliwe do wyjaśnienia przyczyny w sposobie myślenia o przedmiotach i potrzebie przyzwyczajania, dlatego zrodził się we mnie pomysł na ten wpis.
Nie umiem przyjmować prezentów. Właściwie mam ten problem od zawsze. Pamiętam jak dawno temu, mając jeszcze kilka lat, na każdych urodzinach byłem w stanie się popłakać przez sam fakt, że dostałem coś, czego w ogóle się nie spodziewałem. I realnie nie był to "płacz ze szczęścia" - bardziej coś w rodzaju histerii z bezsilności, że nie jestem w stanie zrobić nic, żeby te prezenty przestać dostawać, że urodziny są czymś, co dzieje się poza mną i na co nic nie poradzę, jakimś obcym, dziwnym zwyczajem, w ogóle nie zgranym z moim światem wewnętrznym.
Na komunii zrobiłem kolejną rozpacz, bo ludzie dawali mi jakieś (w moim ówczesnym pojmowaniu) rzeczy których nie potrzebowałem.
Było tylko gorzej - kiedy w przekonaniu innych urosłem na tyle, by przestać dostawać zabawki, byłem w kolejnym szoku, bo właśnie zacząłem się przyzwyczajać do tego, że jednak te zabawki dostawać można i akceptować, że mogę dostać coś z czym wcale się nie pogodziłem z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.
Oś czasu życia człowieka jest dla mnie czymś totalnie zmyślonym i abstrakcyjnym. To że sam fakt że żyje określoną liczbę lat, definiuje dla kogoś jakieś przewidywania odnośnie tego, co powinien mi dać, co powinien mi życzyć, jak powinien mnie traktować. Kosmos, pojęcia z dupy.
Poczucie, że nie potrzebuję rzeczy, których nie wybrałem sam, jest u mnie bardzo silne. I może to brzmi jak egocentryzm w negatywnym znaczeniu - ale dla mnie jest po prostu efektem tego, że do wszystkiego muszę się przyzwyczaić, a długo też myślałem w kategoriach czy to pożyteczne wydanie pieniędzy / zużycie sił / czasu i nadal trudno mi idzie oduczenie się tego. Tak więc jeśli wybiorę sobie coś, co chciałbym mieć, i dostanę to faktycznie np. na przyszłe święta - to jestem realnie wzruszony ze szczęścia, podobnie jeśli sam sobie - sam dla siebie - coś odłożę by odpakować to w święta. Drugą kwestią składającą się na tą wypadkową jest to, że mam na tyle zdefiniowane zainteresowania że przez wiele lat trudno było mi zrozumieć, że inni nie pojmują prezentów tak sztywno i tematycznie, jak ja, przez co dostaję coś dziwnego byle coś dostać dla zasady. Najgorzej jeśli jeszcze ktoś to specjalnie kupił - wtedy poczucie winy (ale za co? nie wiem, ale naprawdę czuję poczucie winy że mam urodziny) urasta do maksimum bo myślę sobie, ile innych rzeczy można by mieć za to, zamiast tego przedmiotu, nie ważne czy rzeczy dla mnie czy dla dającego.
Przez te dziecięce lata utwierdziłem ludzi w przekonaniu że prezentów nie lubię i urodzin nie robię, przez co faktycznie w którymś momencie po prostu przestałem je mieć (co wżarło się na tyle mocno, że jakieś 10 lat później naprawdę zacząłem żałować, że tak jest, i dopiero od niedawna to odkręcam).
Czymś potwornym jest dla mnie niespodzianka. Robiąc niespodziankę z rodzaju większych, właściwie z góry możesz się szykować na atak płaczu i to nawet współcześnie, i nawet jeśli jest na temat czegoś co lubię. Naprawdę, nie ugryzie to nikogo, jeśli spytasz mnie pół roku wcześniej "co konkretnie chcesz na tą okazję", przeciwnie, może to uratować moment i zrobić mi bardzo miło, w odróżnieniu od wszystkich lat niespodzianek.
Miałem w tym roku taką sytuację niespodzianki, i chciałbym o niej napisać, choć z góry powiem - wstyd mi jest bardzo za swoją reakcję. Bo pomimo że mam takie reakcje całe życie, to jednak mam w sobie jakieś poczucie, że powinienem JUŻ przestać, W KTÓRYMŚ MOMENCIE wyrosnąć z automatycznie uruchamianego wścieku, który potem następnego dnia muszę odkręcać i długo czuć zmieszanie w całej relacji z daną osobą. Kiedy wydaje mi się, że już z tego wyrosłem, bo nie zdarza się przez kilka miesięcy czy lat, nagle okazuje się, że wcale nie wyrosłem i ponownie jest mi głupio.
Uważam, że pisanie o takich rzeczach jak problemy z własnym gniewem i jego przyczynach jest bardzo ważne. Bo ok - dążę do tego żeby kiedyś się ogarnąć, i tak jest lepiej niż było - ale to nie usuwa problemu który nadal jest dość istotny do omówienia i myślę, że może dotyczyć nie tylko mnie.
Rzecz dotyczyła projektu lalkowego.
Lalki są czymś w czym wyjątkowo jestem nastawiony na samodzielne dłubanie przez samą oszczędność - nigdy nie było w moim zasięgu móc kupować dla nich dużo rzeczy.
Lalka bazowana była na podróbce Blythe za 20zł i cała zrobiona została przeze mnie pod względem malowania i ciuchowym.
Jednak w którejś z rozmów spytałem koleżankę, czy umie robić korony dla lalek (w domyśle, że od niej bym kupił, bo wiedziałem, że lubi dłubanie). Powiedziała że nie i temat ucichł, jednak kilka tygodni później okazało się że zamówiła u innej osoby, która umie, koronę dla mojej lalki i że ma to być prezent.
No i wtedy zrobiłem kłótnię, bo już zacząłem się przyzwyczajać, że będę musiał zrobić tą koronę sam, skoro nikt z bliskich nie umie. Ten prezent zburzył całą moją wizję bo postawił mnie przed czymś dokonanym i to jeszcze za moimi plecami, bez możliwości zadecydowania o tym, ile koralików ma być w jakim miejscu i tak dalej.
Moją pierwszą reakcją było odrzucić koronę, bo źle mi było nad tym, że komuś trzeba było za nią zapłacić, plus nie chciałem mieć nic wspólnego z czymś zrobionym bez mojej wiedzy, gdzie całość lalki miała być dla mnie czymś ważnym i określonym.
Dopiero następnego dnia wzięły mnie przemyślenia, że odrzucanie czegoś, co ktoś już zrobił, jest chyba najgorszą rzeczą jaką mogę zrobić, bo przecież ta rzecz pozostanie bez przeznaczenia. Jedynym przeznaczeniem jakie miała było bycie dla mnie a ja marnuję rzecz. Wtedy napisałem, że przepraszam i postanowiłem jakoś się ogarnąć.
Jednak nadal w mojej głowie jest to trochę sytuacja bez wyjścia. Żal nad koroną - wewnętrzna walka nad polubieniem czegoś, co wcale nie powstało z własnych przygotowań LUB pod obserwacją - był dla mnie mega przykry przez dobre kilka tygodni/miesięcy. Dawanie prezentów innych niż własnoręcznie robione nie jest dla mnie wydarzeniem społecznym, nie jest wymianą bycia miłym. Liczy się w tym dla mnie to, czy ta rzecz pomieści się w moim świecie. Jeśli nie dasz mi nic - dużo to neutralniejsza i spokojniejsza sytuacja, niż coś mi kupować bez powodu.
Jaka jest ironia w tym wszystkim? Pewien paradoks treściowy?
Lalka jaką robiłem miała być nadnaturalną istotą z buddyjskiego panteonu, bodhisattvą obfitości złotą Tarą, w moim lalkowym uniwersum przełożoną Hiragiego.
Pomyślałem, że jestem ostatnim debilem, jeśli w przypadku lalki takiej postaci nie jestem w stanie zaakceptować wkładu innej osoby i intencji. Bardzo często zapominam o intencjach. O tym że ktoś też chciałby coś dać od siebie, a nie tylko ja. Errory myślowe, jakie pojawiają się we mnie w momencie, gdy coś mnie zaskoczy, pochłaniają mnie wrzucając w psychiczną karuzelę niechcianych emocji i nie pamiętam już o sensie, tego co robię.
Pomyślałem, że prezent jakim jest ta korona, to nie sama jej fizyczność, ale nauczka z tego, że da się przyjąć prezent. Odkąd to sobie uświadomiłem, zeszło całe zdenerwowanie, jakie czułem.
Mam ochotę przytulać koronę choć dopiero po kilku miesiącach zacząłem się do niej przyzwyczajać, i nie mogłem się zebrać by zrobić w niej zdjęcia, przez emocje (nawet trudno powiedzieć czy jasno negatywne czy pozytywne).
Jednak gdy zacząłem je robić chciałem, żeby były ważne i zapamiętane (przeze mnie).
Im dłużej na nią patrzyłem, tym bardziej ją lubiłem i doceniałem, ale to można zrozumieć tylko z perspektywy. Teraz jest jednym z moich ulubionych obiektów, ale relacja z obiektem może przejść długą drogę i wpływają na nią bardzo różne czynniki, których pozornie nie widać. Cieszę się że mam wokół siebie wspierające osoby, którym takie jednorazowe wyskoki nie zmieniają zdania o mnie i że mogę popełniać błędy, bo nie każda pierwsza reakcja jest reakcją treściowo przemyślaną. U mnie wręcz takie emocjonalne pojmowanie świata i regulowanie nim granic tego co moje a co cudze, zawsze stoi na wierzchu, ale nie zmienia to tego, co uważam i co mogę na spokojnie stwierdzić.