Blog o życiu wewnętrznym

wtorek, 28 grudnia 2021

Kiedy czuję radość, biegam po domu


Tańczę przed komputerem na kablu od słuchawek albo z telefonem w kieszeni. Ruszam nogami, rękami. To jest coś czego w ogóle nie widać po mnie publicznie i nie byłem jeszcze w sytuacji, w której czułbym się publicznie z czymś tak prywatnym. Istnieje konkretny rodzaj psychicznego rozluźnienia kiedy czuję całe zagubione napięcie mięśniowe w nogach lub rękach. Słucham piosenek i czuję się tak wyluzowany, że bujam się, kręcę czy podskakuję, chaotycznie biegam po pokoju z nagłą zmianą wersu piosenki i chęcią doskakania do następnej ściany po to by następnie po prostu sobie łazić w wolniejszym momencie i nadal nie zauważyć zmiany.

Mam wrażenie że ten nastrój jest wręcz niemożliwy do uzyskania w trakcie wydarzenia typu koncert. I wbrew pozorom wcale nie chodzi mi tu o wstyd.

Żebym czuł się tak nakręcony, musi zajść kilka warunków a początkowym z nich jest to, że muszę nakręcić się czymś, co przeżywam sam a reszta (pokój) jest tak znane, że przezroczyste. Tylko przeżywając coś samemu i znanym otoczeniu jestem w stanie przeżywać to do takiego poziomu. Jeśli jestem w innym miejscu, będę zwracać uwagę na to, żeby się nie przewrócić, a umówmy się, to zużywa dużo moich procesów myślowych. Jeśli jest obok mnie osoba, jestem skupiony na tej osobie. A żaden człowiek fizyczny nie nakręca mnie tak jak nakręcają mnie fikcyjne i abstrakcyjne rzeczy (tworzone owszem przez ludzi, ale nie siedzących przy mnie).

Musi zajść wręcz bodźcowa próżnia. Ja i słuchawki. Bez zbyt dużo światła, bez zbyt dużo ludzi. Swoboda bycia odizolowanym. Nie ma dla mnie nic szczęśliwszego niż taki nastrój! Czuję się jakbym wraz z wszystkimi ponadczasowymi przyjaciółmi realnymi i nierealnymi tańczył. Kiedy tylko zaczynam realnie myśleć, skupiając się na rzeczy typu wizualność pokoju, gubię się. Coś, co chwile temu wydawało mi się naturalne, nagle zaczynam zauważać ŚWIADOMIE. I w tym momencie nastrój pryska. Gubię rytm, który przed chwilą trzymałem bezmyślnie bo zaczynam MYŚLEĆ że to się DZIEJE, widzieć coś OBOK co momentalnie przyciąga całą moją uwagę której nie umiem dzielić.

Włączenie wszystkich odbiorników wewnętrznych do odbierania co się dzieje gubi większość moich zachowań. Będąc skupiony na tym że idę, nie umiem skupić się na tym że mam ruszać rękami. Będąc skupionym, że na kogoś patrzę, nie umiem skupić się na tym żeby go słuchać. Będąc skupionym, że kogoś słucham, nie umiem się skupić na tym żeby na niego patrzeć. I tak dalej. Dlatego prawdopodobnie nigdy nie byłbym w stanie tak samo jak w pokoju tańczyć na imprezie. Bo musiałbym być skupiony na milionie innych rzeczy, niż muzyka.

Żeby być spontanicznym muszę naprawdę czuć nicość. Brak jakiegokolwiek przymusu skupienia się. 


No dobra, to już omówione, to teraz podam przykład jak zachowuję się na koncercie. Kilka miesięcy temu byłem na festiwalu Summer Dying Loud na którym pośród metalowych kapel znalazło się także The Stubs które działa na mnie bardzo skacząco. 


Nie będzie chyba zaskoczeniem to, że w sytuacji bycia wszechogarnionym muzyką ale w innym miejcu... siedzę. Nic innego. Ewentualnie stoję. Bycie w miejscu jest szczytem moich możliwości i jedynym co mogę zrobić, by w ogóle wytrzymać. Wyglądam, jakbym się nie cieszył, ale wsiąkam w siebie wszystkie bodźce, jakie w danej chwili rzeczywistość dostarcza. Będę je potem trawił przez następne kilkanaście dni, a miło wspominał przez następne lata.


Mój ulubiony dzień to dzień po koncercie czy ogólnie, wydarzeniu. Wtedy wrażenia są na tyle świeże, ale jestem już w domu, przez co uruchamia mu się tryb luźny. Gapię się na zdjęcia i pamiątki. Na nowo słucham tego, co wiem już, jak brzmi na żywo, i wyobrażam sobie wszystko jeszcze raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz