Najczęściej dlatego, że mój czas reakcji na to co widzę, jest dłuższy niż moment kiedy kogoś mijam. Kiedy byłem młodszy, ten czas był o wiele dłuższy a przez częściową prozopagnozję (o tym, że ma to nazwę, dowiedziałem się dopiero dużo później) bardzo często nie mogłem zrozumieć, że widzę kogoś kogo znam, a nie kogoś obcego.
To skutkowało tym, że byłem w stanie przez kilka miesięcy nie witać się z nowo poznaną osobą, a następnie dochodziła już reakcja lękowa, bo zaczynałem rozumieć, że to jest "ten ktoś, kogo powinienem przywitać ale nie witam" i świadomość, że przez wiele czasu nie witałem się, przytłaczała. Było mi "głupio zacząć nagle się witać" i ten stan mógł trwać przez cały czas trwania styczności z osobą, przeplatany przez kolejne fazy "czy to na pewno ten ktoś kogo powinienem witać ale nie witam?" przy każdej zmianie wizerunku, fryzury itp. przez daną osobę.
Np. w szkołach osoby z klas przyzwyczajały się że nie mówię. Większości z nich teraz też bym nie powiedział "cześć", właśnie przez to, że nie wiem jak zostało by to odebrane, a chęć niezwracania na siebie ich uwagi, to kolejny powód w stronę milczenia w ich obecności (tu już faktycznie lękowego, łączonego z bardzo dużym ściskiem wewnętrznym), nawet jeśli tym co zapoczątkowało milczenie był ledwo kilkumiesięczny okres początku widywania.
Kolejną kategorię stanowią osoby, z którymi z kolei miałem kontakt w dzieciństwie (czyt. przez jakiś czas rozmawialiśmy, spotykaliśmy się i byłem w stanie mówić cześć) ale urwał się on, i z braku umiejętności zainicjowania ponownego kontaktu i oni przeszli w tryb "osoby, na widok której następuje reakcja lękowa".
Widzę różnicę w przypadku osób, które poznałem kilka lat temu w czasach gdy już mówiłem. Osoby, które faktycznie są moimi współczesnymi znajomymi, są przeze mnie zarówno rozpoznawane jak i witane, bo jestem do nich przyzwyczajony (choć i tu może wtórnie nastąpić coś w rodzaju: z nią znam się już tak dużo, że też nie trzeba już się witać tylko można od razu zacząć mówić, albo wtórne nierozpoznanie przy drastycznej zmianie wyglądu).
Niestety nadal, w zupełnie współczesnych mi czasach, mam sąsiadów do których w 90% przypadków milczę. Tutaj już całkowicie na gruncie przestrachu. W końcu sąsiedzi, są kimś kogo widziałem już tyle razy, że jestem w stanie obczaić, że to oni. Jednak ponieważ przeżyłem przy nich 25 lat nie mówiąc dzień dobry, ładunek trudności zaczęcia mówić dzień dobry, jest wielki, pomimo że, obiektywnie już jakieś 10 lat temu zrozumiałem, że powinienem. Bardzo rzadko mi się to udaje, w większości przypadków mieszanina zaskoczenia (że wyszli z domu akurat w tym samym momencie co ja), lęku (że na mnie patrzą, że ja na nich patrzę) i ogólnego myślo-ścisku właściwie to uniemożliwia.
Szczerze mówiąc, gdybym mógł zebrać wszystkich sąsiadów na jakimś spotkaniu "wytłumaczę wam, dlaczego nie mówiłem do was - to nigdy nie znaczyło, że źle wam życzę" bardzo chętnie bym to zrobił. Jednak tego rodzaju spotkania nie są wśród ludzi przyjęte, i to, że cały kontakt z takimi "znajomymi-nieznajomymi" sprowadzać się ma (a właściwie musi) do tego mówienia dzień dobry i spontanicznych wymian zdań o pogodzie (kolejna rzecz sprawiająca mi trudność) właściwie skreśla w moim przypadku jakąkolwiek integrację.
Rozwiązanie takiej sytuacji? Jeśli mnie widzisz, przywitaj mnie pierwszy. Nie ważne, kto jest starszy. Moim zdaniem gdyby wszystkie te starsze osoby, mówiły mi dzień dobry, cześć albo "znam cię" mógłbym się z nimi oswoić i za każdym razem dostawać jasny komunikat "hej, widzę cię, ty też mnie widzisz, to właśnie znowu ja cię mijam i teraz mówimy dzień dobry, bo u mnie się tak mówi, właśnie teraz zrzucamy barierę". Prawdopodobnie po jakimś czasie mogłoby to realnie rozluźnić ścisk jaki czuję.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz