Blog o życiu wewnętrznym

sobota, 12 czerwca 2021

Co on sobie w ogóle myśli?

Istnieją właściwie dwa rodzaje negatywnego postrzegania ludzi autystycznych przez neutotypowych:

1. Założenie, że się wymądrza (jeśli operuje takim słownictwem, jakie zna z książek, przyjmując je za domyślny i jedyny kanał komunikacji i poznawania ludzi) i jest niemiły

2. Założenie, że jest intelektualnie niepełnosprawny nawet jeśli nie jest (jeśli wcale nie ma zainteresowań literackich i po prostu mówi, tak jak myśli, co też spotyka się z niezrozumieniem - bo mówienie tego co się myśli też nie zawsze jest mile widziane) a do tego też jest niemiły

Mnie zależnie od sytuacji dotyczą właściwie obydwa, pierwszy gdy piszę, a drugi, gdy mówię. Obydwa te punkty widzenia charakteryzują się nadrzędnym odczuciem, że człowiek jest obcy, niechciany, bo nie spełnia normy przyjętej w stadzie. Nie pasuje do stada, więc zasługuje na odrzucenie. Nie ważne, że wychodzi z siebie, żeby w ogóle być w stanie to stado poznać. Nie pasuje do stada, więc zasługuje na odrzucenie. Co on sobie w ogóle myśli, mówiąc w taki sposób?

"Co on sobie w ogóle myśli?" to ciekawa konstrukcja zdania w ogóle. Gdyby rozumieć ją dosłownie, wyraża szczere zainteresowanie, ale jej znaczenie potoczne jest zupełnie przeciwne. Człowiek podsumowujący kogoś "Co on sobie w ogóle myśli?" nie chce poznać osoby. Odwrotnie - z góry zarzuca jej, że myśli sobie coś niewłaściwego, że jest negatywnie nastawiony. To prowadzi do kolejnego paradoksu - negatywnie nastawiony jest nie ten, komu się to zarzuca, ale ten, kto pyta. 

Czy ludzie (jako masa) w ogóle chcą poznać osoby o odmiennym neurotypie? Jestem w stanie (negatywnie i niemiło) powiedzieć że nie. Dawno przestałem się łudzić, że większość stada mnie zaakceptuje. To nie jest moje stado i nie muszę w nim być. To bardzo ważne przemyślenie, bo właściwie całe moje układanie sobie życia jedzie na tym, że buduję własne stado z osób odrzuconych przez duże stada, i ta Alternatywna Rzeczywistość jest moją rzeczywistością właściwą.

Oczywiście - warto edukować. Taki cel przyświeca też mi. Ale czy każdego da się edukować? Nie wystarczyłoby czasu i życia, na to by każdego osobno obrać z grubej warstwy uprzedzeń. Czasami dosłownie musiałoby się wydarzyć jakieś obieranie, bo z takimi warstwami, nic nie dotrze łatwo.

Tak jest z dyskryminacją osób autystycznych, tak samo z dyskryminacją osób LGBT czy innych mniejszości.

Combo kilku mniejszości daje dodatkowe warstwy.

I czy stwierdzając ten fakt, wywyższam się? Jestem niemiły? Nie. Ja stwierdzam fakt. Stwierdzam, że w niektórych sytuacjach, jedyne co można zrobić, to oddolnie budować sobie sieć wsparcia i dobrego czucia - w swojej rodzinie, swoich przyjaciołach. To że mam jakąś wybraną grupę, która jest moją grupą docelową, nie wynika z tego, że wywyższam się ponad inne grupy. To wynika po prostu z tego, że inne grupy mnie nie przyjmują. Nie czują mojego przekazu. Na to - nie mam rady i nawet nie muszę mieć, bo to już poza mną. To można puścić.


Posługiwanie się innym językiem, niż ten jaki przychodzi mi do głowy gdy piszę - jest dla mnie bardzo uciążliwe a wręcz niewykonalne. Nie mówię tu konkretnie o językach obcych ale stylizowanie swojej polszczyzny na "inną, niż ja ją czuję" burzy moje poczucie wyrażenia tego co przychodzi mi do głowy. Swoje wpisy piszę dość szybko i każde zdanie wychodzi ze mnie w całości, bazując na intensywności przeżyć jakie odczuwam. Pisanie ich na przystanki i edytowanie, tak, by nie brzmieć przemądrzale (co w praktyce oznacza: skróć zdania, pisz je odrzucając połowę słów), to byłby koszmar. Co ciekawe spotkałem się już z opinią, że właśnie to moje teksty są na coś stylizowane, a nie jasne i z wnętrza (oczywiście jeszcze w czasach aska i poprzedniego bloga, ten obecny jeszcze mało osób kojarzy). Spotkałem się też z dziwnymi doczepkami w stylu "nie mam się czego doczepić, to doczepię się właśnie tego, jak piszesz bo to śmieszne". Albo jeszcze inne "piszesz tak, a jednak masz taką beznadziejną interpunkcję!" tak jakby był jakikolwiek wzorzec, do jakiego mam dążyć. To jest rejon ludzkości który nie mieści mi się w głowie.

Piszę poważnie, bo odczuwam poważnie i piszę o poważnych rzeczach. Zazwyczaj. Ale często wtrącam jakieś słowo, które pozornie nie pasuje do tekstu, dla zintensyfikowania znaczenia, w stronę potoczną. Interpunkcja jest taka jaka jest, bo stawiam przecinki nie tam gdzie ktoś inny je stawia, ale tam, gdzie ja bym je postawił dla brzmienia. Koniec historii.


Zupełnie inaczej jest, gdy mówię. Gdy mówię nadal mogę użyć słów, podobnych do tych jak gdy piszę, ale samo to, że mówienie regulowane jest oddechem i tempem konwersacji, sprawia, że nie mogę tak naprawdę mówić tego co myślę. Bardzo często dochodzą też reakcje lękowe i zupełna większość moich rozmów jest urywana, pół-milcząca, z trudem mówiona (przy osobach obcych) i tak dalej, lub też zupełnie tracę wątek i zapominam głównego motywu rozmowy. To jeden z powodów dla jakich wybrałem pismo jako mój kanał komunikacji z internetem - zawsze kiedy próbowałem robić coś w rodzaju vloga, byłem w dużej mierze niezadowolony (tu dochodzi jeszcze dysforia głosu).

Zazwyczaj mam poczucie że jeśli ktoś chciałby realnie poznać "co myślę" to powinien poznać obydwa te kanały. Kanał rozpisujący się i kanał zamilkający. Każdy coś mówi i z każdego coś wynika.

Bardzo rzadko naprawdę mam na myśli coś złego czy źle komuś życzę. Dopóki nie jesteś osobą, która jawnie próbuje się nade mną znęcać, jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że za moją niezręczną konwersacją czy nadmiernym pisaniem kryje się cokolwiek innego, niż to, co powiem dosłownie. Zresztą, jeśli naprawdę jestem zdenerwowany, to też się o tym dowiesz - słownie.


Świat ukrytych znaczeń jest dla mnie niezbadany, i o ile lubię swój własny świat - kolorowych alegorii i wielkich znaczeń wielkich rzeczy - to świat znaczeń przenośnych w rozmowach pozostaje dla mnie białą plamą, czymś co w ogóle pomijam - dlatego nie myśl też, że domyślę się, czegoś czego nie powiesz mi dosłownie. Zwłaszcza na bieżąco, spontanicznie, bez czasu na właściwą analizę po fakcie.


Na pytanie "Co ja sobie myślę?" najprędzej odpowiedziałbym "To, co właśnie mówię, i nic więcej.". Bardzo często pisząc próbuję wyrazić naprawdę niemalże wszystko, co o danej rzeczy uważam. Uważam, że to powinno stanowić bezpieczną cechę mnie, a nie coś, za co się gani czy wyśmiewa.

Gdyby ludzie częściej mówili, to co myślą, świat byłby o wiele prostszy. I to nie jest uprzedzenie. To jest jasny fakt. Znaczący dosłownie to, co piszę.

Uważam, że wypracowanie przez kulturę ukrytych znaczeń i rozmów polegających na "domyślaniu" jest bardzo uciążliwą jej cechą i w ogóle nie sprzyja optymalizacji przekazów. Nie krytykuję sztuki - nie krytykuję wielkiej niedosłowności, która często jest łatwiejsza do rozpracowania, bo kieruje sie jakimiś schematami utartymi przez wieki - krytykuję "domyślanie" wplatane w zwyczajne rozmowy. Bardzo często wychodzi z tego więcej negatywnych emocji niż pozytywnych, więc dlaczego jest to stosowane?

Co myślą sobie osoby neurotypowe? Też mógłbym spytać. Co gorsza, nie uzyskałbym odpowiedzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz