Blog o życiu wewnętrznym

wtorek, 8 czerwca 2021

Potęgi-energie, czyli co robię z lubieniem postaci

Postaci fikcyjne są mi bliskie, kiedy jestem w stanie poczuć je jako potęgi-energie.


Co rozumiem poprzez potęgi-energie?
Pewien poziom wzniosłości i sprawczości mocy postaci. Nie zawsze chodzi mi dosłownie o moc nadnaturalną, choć bardzo często tego typu fabułom najłatwiej o takie postaci. W końcu moce nadnaturalne zazwyczaj się do czegoś odnoszą, a więc jest to już jakiś link, jakieś nawiązanie, jakieś przypięcie tematyczne, które ma dużo większą szansę wykiełkować w głowie w coś większego.

Lubię kiedy daną energię da się opisać i zdefiniować.

Posłużmy się przykładem Czarodziejek.



Są wojowniczkami, każdej z nich odpowiada konkretne ciało niebieskie z Układu Słonecznego lub dalszych rejonów Kosmosu. Ich kolory, wygląd, cechy są odniesieniami do konkretnych mitologii z "realnego" świata (nawet jeśli nie w każdym przypadku jest to spójne). Co za tym idzie już na starcie mamy pewien pakiet - za konkretną osobą nie stoi samo jej życie, ale cały system nawiązań, które ją definiują. Nie reprezentuje tylko siebie, ale swoją planetę, rodzaj mocy jakimi się posługuje, swój własny unikalny sposób działania. Jest przedłużeniem kulturowych wzorców funkcjonujących w umyśle ludzkim od setek lat.

Idąc dalej - wojowniczki nie są "wojowniczkami, ot tak".
Oprócz treści tematycznej, stoi za nimi cała warstwa fabularna i to, że nie jest to ich pierwsze życie, ale kontynuacja tego, do czego doprowadziło życie poprzednie, łączy ich misja ochrony Księżniczki i wspólnej walki o dobro we wszechświecie, którą powoli odkrywają. Tutaj nie wchodząc nawet w szczegóły, dokłada to kolejną warstwę bycia doprecyzowaną potęgą, która nie tylko ma określone natężenie, ale też kierunek działania. Jedno, zdefiniowane przeznaczenie, które musi wypełnić.

Potęgi-energie tańczą w nieustannym tańcu przeplatających się ich losów i fabuł, ale finalnie i tak spotykają się w jednej, określonej walce, która też jest jak taniec-przedstawienie.

Umowność przedstawienia, w którym udział biorą potęgi-energie jest kolejnym ważnym składnikiem działającym na moje pojmowanie.
Kto widział choć fragment "Czarodziejki" może natknąć się od razu na to, jak schematyczne, odtwórcze są odcinki i jak zawsze walcząc ma się do odprawienia konkretny rodzaj gestów i kroków, w tym wypadku przejawiający się pod postacią ataków, transformacji, ale też ogólnej budowy odcinka i tego, jak bezpośrednio zawsze dąży on do tego samego. Patrząc powierzchownie można by powiedzieć, że odcinki te kpią z widza serwując mu za każdym razem to samo. Jednak patrząc z innej strony, widać coś więcej. Schemat jako część przedstawienia, schemat jako definicja ruchu energii. Czy bez tej powtarzalności były by one takie same?


Siła potęg-energii to coś docenianego przez dość szerokie grono ludzkości. Pojawia się wtedy nowa definicja fabuły - nie chodzi o to, by znać całą fabułę. Nawet znając krótki jej urywek, po obserwacji każdej z potęg można zdefiniować ją sobie w głowie. Relacje potęg ze sobą nawzajem stają się fabułą samą w sobie, a myślenie o nich, wpatrywanie się w nie w kolejnych odsłonach, zacieśnia zarówno myślowe więzy z odbiorcą, jak i wyobrażenie odbiorcy o wzajemnych więzach postaci. Czy nie tak samo działały mity i bóstwa? Przypowieści o celowych powtórzeniach, gdzie każde z powtórzeń rzucało nowe światło na coraz bardziej zarysowany kształt, aż stał się on pewny i określony? Postaci z komiksów i anime są współczesną mitologią. Szczególnie z takich, jak Czarodziejka.

Fandom Czarodziejki jest jak ciągłe definiowanie na nowo tego samego. Kolejne, majestatyczne odsłony rysunków, piosenek czy historii, dotyczących tego, co już znamy. Absurdalność samej idei - kosmicznej wojowniczki w marynarskiej sukience - jest jednocześnie największą siłą, bo sama ta idea stanowi coś niekwestionowalnego i pięknego w nowy sposób, swoistą podstawę do wszystkich warstw, które zostają do niej dodane później. Na tej bazie można stworzyć właściwie dowolną postać, która nadal będzie pasować do świata przedstawionego w anime - który wielokrotnie pokazał nam, że może być niesamowicie otwarty i że właściwie każdy pomysł da się tam "zmieścić". Właśnie dzięki temu od właściwie 30 lat to uniwersum działa i ma się dobrze, pomimo że docelowa historia została zakończona już w latach 90.

Czarodziejka z Księżyca jest rajem dla dorosłych w takim samym, a może nawet większym stopniu niż dla dzieci - to mogę powiedzieć na sto procent. Gdyby nie to nie mielibyśmy w internecie tylu stron, będących właściwie encyklopediami w swojej własnej dziedzinie. Dam wam przykłady!


To tylko wierzchołek góry obfitych, rzetelnych stron o tym świecie wraz z skanami prawie wszystkiego co kiedykolwiek było wydane, linkami do pobierań, rzadkimi pamiątkami sprzed lat, analizami postaci jeszcze raz itp.

Podróżowanie po tego typu stronach-spisach jest dla mnie najbardziej idealną formą "spędzania czasu z daną kreskówką". 
W tytule posta napisałem że chcę powiedzieć "co robię z lubieniem postaci". Otóż, właśnie to.

Jeśli miałbym opisywać, jak najbardziej lubię spędzać czas odczuwając, to było by to:
- puścić muzykę, która w danej chwili podsumowuje mój nastrój, odnosi się do postaci LUB zaskakująco zaczęła pasować do postaci (spontaniczne konfiguracje tego są często najpiękniejsze)
- przeglądać tego typu rzeczy, wyszukiwać obrazki, kolekcjonować je, czytać o szczegółach, cały czas przeżywać na nowo coś znajomego

Na tym jedzie w dużym stopniu cała fandomowa część internetu, to wiem, ale zakładam (a raczej - też wiem) że nie wszyscy ludzie, do których to piszę, wywodzą się z tej samej części internetu, więc chciałem powiedzieć to wyraźnie.

Co w praktyce daje obcowanie z postaciami?

W moim przypadku znacząco wpływa na to, jak się czuję, wprowadza element stałości. Postaci fikcyjne są w stanie określać dzień, stanowić unikalną kombinację kolorystyczno-tematyczną danego dnia, pasować do miejsc, wydarzeń, wreszcie - dzięki swojej warstwowości być przykładami siły i energii do życia, które oczywiście że można znaleźć też wśród osób z realnego świata, jednak były by one dużo mniej kolorowe - przerysowanie i teatralność jest siłą.

Mogą też oczywiście inspirować do wytwarzania własnych obrazów czy przeróbek, ale to nie samo to jest ich nadrzędnym znaczeniem. Bierne tkwienie w fandomie jest równie ważne jak aktywne, i nie każdy musi sam być rysownikiem i twórcą by lubić anime. Często samo odbieranie może uratować komuś życie, i wcale nie wyolbrzymiam. Wielokrotnie gorsze okresy życia pamiętam nie jako to, że czułem się źle, ale jako oś czasu tego, jakie w danym czasie lubiłem postaci i kreskówki, z czym je łączyłem i dlaczego. Zresztą, z dobrymi okresami jest podobnie.

Specjalne kombinacje prawdziwego świata i światów fikcyjnych - tak wyglądają moje wspomnienia.


Czarodziejka nie jest jedynym dziełem które daje mi wielkie odczucia - to ująłem już w poście o zainteresowaniach. Takich faz było dużo i po części już je wymieniłem. Wspominałem też że obecnie przeżywam fazę Jojo's Bizarre Adventure, które ma nawet z Czarodziejką coś wspólnego, tylko zamiast magicznych dziewcząt mamy magicznych siłaczy, wytrzymujących wiele. Każdy z magicznych siłaczy (od części 3 wzwyż) posiada specjalną moc zwaną standem - humanoidalne wyrażenie swojej umiejętności, zamknięte pod postacią wojownika związanego z konkretnym żywiołem, tematem lub rodzajem siły.


Jojo jest kreskówką kierowaną do starszych odbiorców i ma w sobie dużo wizualnej brutalności, jest to wręcz jej nadrzędna cecha, jednak przekaz pozostaje w dużej mierze zbliżony. Jest to wielkie ukierunkowanie siły własnej w daną misję, czynność, zadanie. To podoba mi się zarówno pod względem lubienia potęg-energii, jak i ogólnie idealistycznego myślenia o ludziach, bo pomimo braku zahamowań, Jojo nie jest pozbawione moralności - najczęściej pokazuje ją wręcz w przerysowany sposób, i właśnie na tym gruncie zrównuje sie z Czarodziejką.


Oprócz tego kolejnym punktem wspólnym jest swoista otwartość świata i to zjawisko "można by tam zmieścić każdy nowy pomysł". Też tak jak w Czarodziejce - Jojo ma wiele części i naprawdę granice świata są tam rozciągnięte do maksimum, a unikalny miks między powagą a zupełnie niepoważnymi i można powiedzieć śmiało - kuriozalnymi i ocierającymi się o autopastisz - elementami, jest kolejną odnogą przesady, której szukam, bo ta samoświadomość i humorystyczność działa tu jedynie na plus.

Obecnie oglądanie Jojo było bezpośrednim powodem, dla jakiego zarzuciłem pisanie na kilka tygodni. Jojo oglądałem w 2 miejscach jego osi czasu naprzemiennie dopóki nie zakończyłem pewnych etapów i moje zainteresowanie nadal wzrastało, więc nie mogłem się na niczym innym skupić. Tak naprawdę jestem jeszcze w 3 miejscu ale w punkcie zatrzymanym. Jestem zdecydowanie zbyt ciekawski, żeby tkwić przy jednej epoce - nastroje zmieniają się, a ja chcę poznawać rzeczy kompleksowo i z każdej strony. Nie chodzi o pomijanie, a coś przeciwnego - w pewnym momencie po prostu obejrzę wszystko co było do obejrzenia. Słowo spoiler dla mnie nie istnieje, mogę przeczytać całą fabułę zanim coś obejrzę i jest to dla mnie wręcz warunek oglądania - wiedzieć co się wydarzy w przyszłości, stąd też potrzeba oglądania od tyłu lub na wyrywki, po to by potem "łatać" dziury pomiędzy obejrzanymi odcinkami, nadal mając w pamięci te obejrzane. To też pewne odkrycie i bardzo ważne odkrycie jeśli chodzi o pozostanie zainteresowanym. Jednak o mechanice mojego oglądania rzeczy a szerzej - MYŚLENIA O CZASIE - powinienem napisać kiedyś osobno, bo jest to większa sprawa. Wbrew pozorom ten wpis docelowo nie miał być o samym oglądaniu, ale o wszystkim co robi się potem. "Co robię z lubieniem postaci." Bo to to, co robię z lubieniem postaci, definiuje pozostanie zainteresowanym, jeszcze bardziej niż sam mechanizm oglądania odcinków. Czasami ono w ogóle nie jest potrzebne, czasami obejrzę tylko kilka a potem porzucę oglądanie odcinków np. na pół roku, nadal jednak nie porzucając lubienia postaci i ciesząc się samym ich designem np. słuchając muzyki.


Czemu mówię o muzyce? Postaci właśnie z Jojo czasami stanowią nawiązania do utworów muzycznych lub zespołów. Daje to kolejną ciekawą odnogę lubień, kiedy słuchanie powiązanych piosenek dodaje nowe poziomy do lubienia postaci, które w fabule mogły być zarysowane tylko lekko - ale samo ich imię sugeruje wielogodzinną podróż w odkrywanie muzyki.

Tutaj chodzi o prawdziwe utwory różnych wykonawców z zeszłego wieku, ale w przypadku wielu serii lubię też character songi, piosenki pisane specjalnie pod postaci, bardzo mnie cieszy, kiedy postać ma swoją muzykę. 

To sprowadza się do tego, że to na ile mogę POSZERZAĆ znajomość danej postaci już po obejrzeniu/przeczytaniu danej serii, to ile linków otwiera ona sobą w głowie, decyduje o poziomie przywiązania do postaci i serii. Często wcale nie jest to tak oczywiste jak samo obejrzenie tego co było do obejrzenia, często to, co tak naprawdę mnie ciekawi, znajduje się POZA samymi odcinkami kreskówki czy komiksu, jest tą wiedzą dodatkową dla zainteresowanych, szczegółem, odnośnie tego skąd się dana postać wzięła. A czasem, to co naprawdę stanowi o moim lubieniu, nawet nie jest oficjalnym stanowiskiem autora, tylko jest to jakiś szczegół we mnie samym, projektowany na daną postać w inspiracji oficjalnym dziełem. Może być to też skojarzenie muzyczne z puli ulubionych utworów, albo miejsce, które chcąc-niechcąc podepnę pod swoje własne wyobrażenie tematu, rozmaite synestetyczne miksy które dają mi niesamowitą radochę. Jestem w tym też dość powtarzalny i pula miejsc na mojej mapie, do których się odwołuję, jest tak naprawdę dość ograniczona, ale kiedy coś już podepnę, postaci zyskują niesamowitą siłę, siłę wszystkich dobrych wspomnień i spacerów.
I tutaj przechodzimy do kolejnego rodzaju sytuacji. Nie tylko rozbudowane, dopracowane światy są w stanie dać mi odczucie lubienia potęgi-energii. W skrajnych przypadkach jestem w stanie uwznioślić do takiego poziomu rzeczy pozornie pozbawione treści, znaczenia czy jakiejkolwiek fabuły i z nich samych uczynić special interest, co zależy od okoliczności i uwarunkowań dookoła. Było takich momentów w moim życiu kilka a najbardziej chyba jaskrawym przykładem są dla mnie Zwierzątka z Bakusia


Bakuś - to serek owocowy, dosłownie mam na myśli produkt istniejący po dziś dzień. Na opakowaniach Bakusia od wielu lat widnieją zwierzęta, konkretny smak serka ma swoją własną "maskotkę". [Kiedyś szata graficzna była inna, została zmieniona już w "nie moich" czasach, dlatego na obrazku jest serek z przeszłości.] Otóż miałem wielką obsesję na temat zwierzątek z Bakusia. To, że każdy smak miał przyporządkowaną postać, robiło mi taką eksplozję emocji w głowie, że była to realnie jedna z moich ulubionych rzeczy do myślenia i patrzenia. Całość została spotęgowana przez etap, kiedy do czteropaków serków dołączane były proste gry komputerowe, przez co zwierzątka zyskały w moich oczach konkretny świat życia, lokacje, domki, a wreszcie - także moce, kiedy pojawiła się seria gier "Misja Bakolandia" z tematem magicznych kryształów. Moment, kiedy mogłem do konkretnego zwierzęcia przyporządkować już nie tylko moc-owoc (a więc smak i zapach! wielozmysłowe pojmowanie postaci!) ale i kolor (kryształ), temat (kryształy miały nazwy typu "kryształ mądrości", "kryształ braterstwa") i muzykę (z danego poziomu gry) przypieczętował oficjalnie obsesję, na dokładnie takim gruncie: siedź i wpatruj się.

Byłem w tym o tyle osamotniony o ile przeżywałem tą obsesję bardzo emocjonalnie w czasach, kiedy teoretycznie warstwa treściowa niesiona przez gry Bakuś była już czymś, z czego powinienem wyrosnąć (faza na Bakuś trzymała mnie właściwie do 6 klasy podstawówki, oczywiście pomijając, że trzyma mnie też w jakimś stopniu do dziś, tutaj odsyłam do wpisu o niewyrastaniu), i o ile to co odczuwałem, było w przeważającej większości bazowane na wymyśle własnym i własnym uwzniośleniu.

Świat kreowany przez gry stanowił luźny szkielet na którym nadbudowałem całą swoją treść. Jest to do tej pory jeden z moich ulubionych światów i gdybym miał wybierać "w jakim świecie fikcyjnym chciałbym żyć", uproszczony, kolorowy, możliwy do poznania, a wreszcie - dowolny i własny - świat Bakusia zdecydowanie wyszedłby na prowadzenie jako jedno z wielkich wyrażeń wnętrza. 




Wspomniałem o wielozmysłowym pojmowaniu - myślę, że definiowanie postaci smakiem, zapachem i muzyką było tym, co generowało całą siłę tego lubienia.

Im więcej zmysłów angażuje jedno lubienie, tym lepiej. Mam potrzebę wsiąkać wszystko i jeśli cokolwiek jest mi w stanie dać więcej bodźców pozytywnych, odczuwam radość.

Najczęściej są to miksy wizualność+muzyka jednak kiedy można to rozszerzyć w inne strony zaczyna być fascynująco. Gdyby istniały całe bajki i historie oparte na tym, że postaci mają zapachy, miałoby to wielki potencjał na bycie moimi kolejnymi ulubionymi. Jak teraz się zastanowię chwytałem też dość duże przywiązanie do np. zabawek które miały celowo pachnące elementy lub przedmiotów typu pot pourri lub odświeżacz powietrza.

Rok temu powstały perfumy bazowane na każdej czarodziejce z Czarodziejki z Księżyca. Nie wiem jak fizycznie pachną, ale przeczytanie jaki zapach odpowiada której postaci i wyobrażanie sobie go, jest dla mnie bardzo miłe.

3 komentarze:

  1. Mój świat ostatnio zdominowały Pokemony. Moim zadaniem ich energię także da się opisać i zdefiniować. Po latach mam zamiar wrócić do Czarodziejek z Księżyca, ponieważ przez pryzmat doświadczeń można odnaleźć głębsze przesłanie całej serii, jak i każdego z osobna odcinka. Twoje posty pozwalają na powrót do beztroskich chwil dzieciństwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje ulubione pokemony z kiedyś to Koffing i Staryu, tak jeszcze z czasów oglądania kreskówki gdy byłem młodszy (w gry z Pokemonów na konsole nigdy nie grałem więc jednak są dla mnie głownie kreskówką). Przez moment co prawda grałem w Pokemon Go na telefonie, ale zniechęciło mnie że mój telefon był za słaby i nie mogłem robić "zdjęć" pokemona na tle rzeczywistości prawdziwej, bo mi nie działało wykrywanie pozycji i nachylenia telefonu. Gdyby nie ten szczegół pewnie bym dłużej niż jedno lato się tym pobawił. To było kilka lat temu gdy przyszedł na to taki szał. Nadal pamiętam niektóre miejsca gdzie przebywał konkretny pokemon. To było w ogóle ciekawe, tak nałożyć rzeczywistości - z gry i prawdziwą. Nagle moje miejsca spacerowe stały się też mapą pokemonów. Mam też tazosy z chipsów, połączenie mojego zbioru i zbioru kuzyna. Lubiłem rozkładać je i patrzeć na nie. I masz rację, one też są bardzo energiami. Od tych kilku lat jakoś polubiłem jeszcze bardziej Drowzee, na którego wcześniej nie zwracałem uwagi, może pominąłem odcinek z nim. Choć nadal lubię Koffinga przez to że wygląda jak morska mina. Lubię jeszcze Blastoise, Tentacruel, Raichu (bardziej niż Pikachu przez te takie kręciołki na uszach i kolor). A Zapdos, Moltres i Articuno jakoś mnie wzruszają, przez sam fakt że są ptakami, takimi żar-ptakami.

      Usuń
  2. Pokemon Go jest mi bardzo bliskie. Ta gra pozwala przenieść świat Pokemon do Naszej rzeczywistości i mieć swojego "przyjaciela" u boku. Wolę przeżywać przygodę trzymając telefon w ręku, a nie korzystać z hiper drogiej konsoli.
    Mogę poznawać różne zakątki świata,a nawet wybierać strój trenera dopasowany do charakteru, upodobań. Nie jest konieczne wchodzenie w interakcje z innymi ludźmi, kupowanie drogich dodatków. Chęć zdobywania, walki, przemierzanie świata... Trzeba znać charakter Pokemona, jego region, mocne i słabe strony. Ewolucja, wykuwanie z jajek też są emocjonujące.
    Ooo... I areny do walk.
    Przygoda zaczęła się od serialu Pokemon. Później po latach miłość odżyła. Ponowne obejrzenie odcinków, odkrycie nowej serii Pokemon ( Netflix). Pierwszy odcinek był trudny do przebrnięcia. Nowa grafika, wszystko współczesne, ale później się przyzwyczaiłam i z niecierpliwością czekałam na kolejne odcinki. W międzyczasie odkryłam karty Pokemon. Oczywiście do zbioru jest album i każdy Pokemon ma swoje miejsce. Została wydana też gazeta. Oprócz tego pojawiały się przewodniki do gry. W domu mieszkają też maskotki, figurki, a nawet czapka, piżama. Są to rzeczy które chciałabym zatrzymać mimo upływu czasu. Każdy powrót do Alabastii, to beztroski czas, forma relaksu.
    Teraz pora odnalezienia Power Rengers. Jestem ciekawa, jak mój umysł zareaguje na powrót do przeszłości bajkowej.
    Duża przyjemność dostarcza także zbieranie kart Invizimals, a później toczenie walk, układanie serii, żywiołów. Bardziej współczesne, ale też mi bliskie stały się Super Zings. Tworzenie dla nich świata, czytanie komiksu. Każda figurka posiada swojego rywala. Powstały też pojazdy, kryjówki, bazy... Bakugan, ten świat też mnie skłonił na chwilę do zatrzymania. Mimo wszystko te rzeczy mają dla mnie znaczenie i zawsze będą ważne bez względu na wiek. Teraz żałuję, że moja kolekcja karteczek, czy figurek z Kinder Niespodzianek są przeszłością. Z tamtym czasem kojarzy mi się jeszcze gra Hugo. Moza by pisać bez końca. Jeszcze przyszedł mi na myśl Pac- Man. Historia Żółtego zapowiada się ciekawie w odsłonie Netflix.

    OdpowiedzUsuń