Blog o życiu wewnętrznym

wtorek, 27 kwietnia 2021

Poczucie siebie a relacje z ludźmi


Ten wpis chciałbym dedykować wszystkim tym, z którymi z dnia na dzień przestałem rozmawiać. I nigdy nie wróciłem.


...Gdyby to czytali. 

Problem w tym jest taki, że dla osób mających poczucie czasu i w ogóle poczucie wymogów społecznych, mogło się to okazać na tyle nieakceptowalne, że sami - nie chcieliby do rozmawiania wracać.

To ok. Nie zamierzam nikomu siebie wmuszać.

Mam poczucie, że relacje ze mną wytrzymują przede wszystkim ludzie cierpliwi i tacy, którzy mają o przyjaźni podobne wyobrażenie jak ja.


Mam kilka osób które naprawdę mocno lubię. Te osoby najczęściej tyle razy już obserwowały jak się w rozmawianiu zachowuję, że nic ich już nie zdziwi. Reszta - jeśli nigdy się nie przyzwyczaiła to może być tak, że już się nie przyzwyczai. Jeśli jednak chciałbyś mnie poznać lub odnowić relację, to właśnie dla ciebie jest ten wpis.

Ale co charakteryzuje rozmawianie ze mną? Co jest właściwie problemem? Pozornie nic, ale...

Jestem w stanie nie odzywać się kilka miesięcy po to by nagle odezwać się i zacząć spamować. Jestem w stanie też zaprzestać rozmawiać na kilka lat. Albo przez kilka tygodni pisać ciągle, a potem znów przestać. I jeśli w tym wszystkim, nadal rozumiecie, że was lubię, to dobrze, bo zrozumieliście, że dla mnie częstotliwość pisania nie wyraża tego, na ile kogoś lubię, a lubię naprawdę mocno.

Zacznijmy od tego, że są okresy, kiedy nie mam potrzeby gadać z nikim. Dosłownie. I to może trwać tygodnie, ale może trwać lata. Jestem zainteresowaniowo samowystarczalny i może być tak, że czytanie rzeczy w internecie, tworzenie, jakieś programy, gry czy książki są w stanie zapewnić mi maksimum zainteresowaniowe w danym czasie, lub maksimum sił - i jednocześnie minimum komfortu - i po prostu relacje z ludźmi nie mieszczą się wtedy w moim pojmowaniu. Może być też tak, że w tym wszystkim zostaje np. 1 osoba z jaką mam czasem kontakt, a z innymi nie mam. Zazwyczaj tak było. Myślę, że do ok 16 roku życia, była to podstawowa definicja moich kontaktów - większość czasu z pozarodzinnych osób miałem kontakt z jedną osobą za pomocą prywatnych wiadomości właściwie, a i to nie zawsze, bo była na żywo. I tyle. Byli też ludzie na forum, ale bardzo często to, że pisałem na forum, nie przekładało się na to, że nawiązywałem realne relacje, a z samego forum po pół roku aktywności byłem w stanie ulotnić się na rok.

Rodzaj mojego spędzania czasu w internecie zaczął się zmieniać, gdy stworzyłem pierwszy blog który zyskał jakieśtam grono odbiorców (precyzuję - bo wcześniej miałem blogi ale trochę bez echa) i ludzie zaczęli do mnie pisać prywatne wiadomości. To sprawiło, że poznałem kilka osób, z którymi kontakt mam do dzisiaj; kilka, z którymi kontakt miałem, ale szybko przestałem; a nawet kilka, z którymi spotkałem się na żywo - po to by z ich życia też zniknąć na kilka lat.

Patrząc na to z perspektywy "normalnego człowieka" można dojść do wniosku, że olewam ludzi. Bardzo chciałbym, żeby tak nie było.

Jednak czasem mój przesyt kontaktami okazuje się zdecydowanie za duży. O ile jestem w stanie przez kilka miesięcy utrzymywać w tym jakiś porządek, tak można śmiało założyć, że po jakimś roku to się po prostu rozleci, jeśli nie szybciej, bo nadmiar rozmów, jakie przeżyliśmy przez kilka miesięcy, sprawi że będę "najedzony relacją" na następny rok. I jeśli jesteś człowiekiem, który żyje teraźniejszością - i szybko zapomina przeszłość - nie nawiążemy porozumienia, bo możesz oczekiwać, że będę się odzywać W TERAŹNIEJSZOŚCI. A ja nie będę. Nadal przeżywając przeszłość i pamiętając każde spotkanie.

I teraz kolejny problem nasuwa się, kiedy ten przesyt się skończy. Kiedy po jakimś czasie chciałbym odnowić relację naprawdę mocno - ale czuję zażenowanie i zawstydzenie sam sobą, że tak bez słowa ją urwałem. Jakieś przebłyski powszechnie przyjętych norm grzeczności odzywają się i we mnie. Coś dzwoni, ale nie wiem gdzie. Chciałbym wrócić, ale nie mam pewności, czy druga osoba pojmuje relacje tak samo jak ja. Najczęściej nie robię nic. I stąd się właśnie biorą relacje, które przez krótki czas żyły, a szybko zdechły.

Wspominałem już, że mam tendencje pamiętać bardzo dużo szczegółów. Prawdopodobnie właśnie to sprawia, że to, że spotkałem kogoś 4 lata temu czy dalej, jest dla mnie nadal żywe. Nadal teraźniejsze. Zmieniam się mało. Ktoś, kto zmienia się dużo, może przez ten czas przeżyć kawał życia i słabo mnie pamiętać. Ale ja nadal żyję tamtym momentem.

Nadal żyję momentami z dzieciństwa, gdy widywałem dawno nie widziane koleżanki czy kuzynów. Dla nich mogło minąć... dosłownie całe życie. Ale ja nadal jestem w tamtym momencie, nadal chciałbym odezwać się do nich z wtedy. Zazwyczaj jest to po prostu niemożliwe.

Ilość życiowych zmian, jakie narastają wokół ludzi podczas gdy jestem nieobecny w ich życiu, przekracza moje pojmowanie, gdy porównam to z swoim życiem, w którym "nadal jestem tym samym mną, takim samym jak wtedy, pamiętającym to samo co wtedy".

Stąd właśnie biorą się podziały na ludzi którzy przeżywają inaczej - beze mnie, i ludzi którzy przeżywają podobnie - wraz ze mną. A czasem samemu mnie wywołują do aktywności. To też czasem się przydaje. Jest zawsze zaskakujące, ale się przydaje. Nie wstydźcie się tego robić! Wbrew pozorom wasz głos w przestrzeni jest bardzo przeze mnie zauważany.

Nie jestem negatywnie nastawiony do relacji z ludźmi jako takimi. Powiem więcej - uwielbiam ludzi. Jeśli czegoś nauczył mnie internet, to właśnie tego na ile ISTOTNE są dla mnie relacje z ludźmi (gdy już się pojawiły) i na ile istotny jest dla mnie przepływ wzajemnej inspiracji i zwyczajne spędzanie czasu razem. Stąd właśnie biorą się okresy, kiedy lubię pisać. Zazwyczaj do kilku osób. Obecnie jestem w samym centrum takiego okresu. Ponieważ trwa on już dość długi czas, okresy nieaktywności zostały pozostawione w tyle. Jednak nigdy nie jestem w stanie przewidzieć, czy powrócą.

Czasem piszę nawet wręcz do mnóstwa osób. Ale żeby to zaszło, często potrzebny mi pretekst.

Właśnie stąd m. in. bierze się moje lubienie świąt. Są to jedyne momenty w roku, kiedy wiem, że mogę się odezwać do kilkudziesięciu osób jednego dnia bez poczucia wypompowania, nawet jeśli tylko z życzeniami; i wysłać im coś własnego, wytworzonego w danym roku na święta. Jest to element przyjętej konwencji, która uwalnia mnie od stresu - to myśl, że nawet jeśli po wymianie życzeń dalej nie rozwinie się rozmowa a nadal będzie to ok, jest uwalniająca. Święta generują też z góry narzuconą estetykę i temat, dlatego często mówię, że chciałbym więcej świąt.

To właśnie z tego bierze się moje "świętowanie". Gdyby wyznaczyć kilka więcej punktów w roku gdzie można "wysyłać ludziom w danym dniu określone estetycznie i tematycznie obrazki lub prezenty" "bez poczucia, że musi z tego wyjść wielka rozmowa" byłbym bardzo szczęśliwy (po trochu sam to czasem robię). Daje to drogowskaz czym mam się w danym momencie zająć i przygotowywanie czegoś dla ludzi jest w stanie być zainteresowaniem samo w sobie. Na pewno na co najmniej kilka tygodni staje się moją główną obsesją.

Często z określonych "porcji" rzeczy wytworzonych, robię swoje mikro-święta same w sobie. Np. ustalam, że teraz każdy dostanie właśnie tą porcję nowych obrazków, i rozsyłam je. Często jest to jedyne co umiem powiedzieć, ale lubię pokazywać rzeczy i lubię wiedzieć, że są osoby dla których też jest to miłe.

Oprócz wysyłania rzeczy online, lubię też wysyłanie prawdziwych prezentów, ale takich robionych samemu. Kiedyś lubiłem też wymiany pocztówkowe i swap-bot, będący najbliższym odpowiednikiem mojej potrzeby "tematycznych wymian", niestety przez to, że to strona zagraniczna a obecna cena znaczków zagranicznych jest o wiele zbyt wysoka, pozostają mi wymiany z stałymi, określonymi ludźmi jakich znam.

Mam poczucie, że tych ludzi jest już strasznie dużo. Zastanawiam się, kiedy znowu wymknie mi się to spod kontroli i kiedy znowu wpadnę w fazę "zamknięcia". A może już mi to nie grozi aż tak? Może w obecnej erze gdy udostępniam o sobie aktualizacje choćby na facebooku czy tutaj, charakterystyka tego przepływu informacji jest zupełnie inna? Pojawia się nowy rodzaj przekazania informacji - "nie rozmwiamy, ale czytałem twój wpis".

Im dłużej żyję tym grono ścisłych znajomych staje się ściślejsze i szersze jednocześnie. Coraz więcej ludzi "oswajam" i coraz więcej ludzi "oswaja się sama". Z każdego kolejnego etapu (ask, instagram), kogoś z sobą zabieram.

Z coraz większej ilości rzeczy jestem też "wyspowiadany". Swego czasu wielkimi blokadami było dla mnie outowanie się do ludzi -> przynajmniej kilka relacji podupadło u mnie właśnie w tym momencie. Nie przez to, że ludzie byli do mnie negatywnie nastawieni. Przez to, że nie odważyłem się nawet tego sprawdzić i zamiast się wyoutować, przestałem się odzywać.

Niepewność siebie samego jest gwoździem do trumny w przypadku relacji. Jeśli sam nie wiem, jak mam wyrazić kim jestem, to jak ma wiedzieć to ktoś inny? Jak mam przekazać coś, co dla mnie samego jest wstydliwe? Jak zacząć rozmowę po latach, jeśli od naszego poprzedniego spotkania zmieniła się moja publiczna identyfikacja i ekspresja? Jak zacząć rozmowę, jeśli wiem, że dana osoba nie śledzi moich blogów a ja musiałbym szybkim lotem przelecieć przez całą historię moich złych czuć, by czuć się wobec tej osoby fair, jednocześnie wiedząc, że może ją to zrazić, bo zaczynanie rozmowy po latach od opisu własnej depresji to nie jest coś, co napawa optymizmem?

Właśnie dlatego umykałem.

To oczywiście pokrywa się też z całymi latami złego czucia, i żeby w pełni opisać mechanizmy tego, w jakich momentach się wycofywałem, w jakich uciekałem, potrzeba by było oczywiście dużo pełniejszego obrazu sytuacji, niż taki wpis.

Moje osobiste rodzaje ucieczek to jedno, ale to, jaka kondycja psychiczna im towarzyszyła, to drugie. Wiadomo że okresy czucia się słabo przekładały się na dużo większe tendencje do skupiania się na samych zainteresowaniach "bezludnych" a mało na "ludnych", a nawet jeśli, to np. skupiania się na samym pisaniu na blogu, bez wiadomości prywatnych, choć i w tym wyraźnie odznaczają się przerwy. 

To jednak będzie wychodziło powoli przez wszystkie wpisy, bo wiadomo że jeśli chcę pisać o sobie, przeszłe czucie będzie otaczało właściwie każdy temat i każdy rzut okiem na życie.

To co chciałem powiedzieć teraz, to nie szczegółowy przebieg tego jak się czułem, ale to, że trzeba poczuć się dobrze w sobie, żeby w ogóle poczuć, że można zacieśniać relacje z innymi. To, że teraz czuję że mogę do wielu osób się odzywać (nawet jeśli tylko na święta i określone porcje spamów obrazkami) wynika w zupełności z tego, że poczułem, że nie mam się czego wstydzić.

Wstydu nie mam! Brak wstydu generuje bycie sobą. Bycie sobą generuje chęć wchodzenia w interakcje, bez poczucia, że wchodzę w nie jako nie-ja. To określa bycie osobą, funkcjonowanie wśród ludzi.

Żyje się wśród ludzi! Mówiła babcia w momentach, kiedy nie mogłem się zgodzić z jakąś normą, słyszę to jej głosem. Nie chciałem się z tym zgadzać, bo bardzo nie chciałem żyć wśród ludzi. Bezludne zainteresowania dawały zupełnie więcej bezstronnej akceptacji i zwyczajnego poczucia kompletności. Musiało minąć 20kilka lat żebym zaczął jakkolwiek zauważać, że tą kompletność można rozszerzać, a interakcje są niczym innym jak właśnie poszerzaniem granic siebie samego, nie burzeniem. Do tego jednak potrzeba było zdefiniowania swoich granic i tego, kim się jest, żeby w żadnym wypadku - nie czuć się burzonym.

Jeśli do was się nagle odezwałem w przeciągu ostatniego roku, to właśnie dlatego, że wstydu nie mam.

Ten blog też powstał właśnie dlatego.

Na dziś tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz