Uważam to za na tyle ważną i wymagającą jakiegoś wyjaśnienia kwestię, że właśnie jej chciałem poświęcić ten wpis około-świąteczny i co za tym idzie, pierwszy z wpisów rozkminowych, bo bloga zrobiłem w święta.
Na wstępie chciałem zaznaczyć, że to, co ja odczuwam wcale nie musi się pokrywać z tym, jakie zdanie mają o tym inne osoby z podobnymi doświadczeniami, a wręcz zauważam tendencję do tego że mają zdanie wręcz przeciwne - w końcu skądś się bierze stereotyp true transa i zestaw wymogów, jakie trzeba spełnić, by być postrzeganym jako legitnie trans osoba. Tutaj oczywiście wchodzą rożne poziomy nienawidzenia swojej własnej przeszłości, i to też temat na dłuższą rozkminę.
W każdym bądź razie, ja nie nienawidzę swojej przeszłości. Bardzo wiele trans osób, zaczynając od podsumowywania swojego imienia jako dead name, to samo robi z swoim dzieciństwem czy czasem nastoletnim - jakby to była cała już dead self. Oczywiście takie doświadczenia też są okej i nie mówię, że cokolwiek w moim pojmowaniu jest lepsze. Ale piszę od siebie, bo siebie znam. <- To powinno być takie "przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki.." przed każdym wpisem.
Często dla uproszczenia stwierdzam, że bawiłem się wszystkim, i że zabawki nie mają płci, ubrania nie mają płci i w ogóle zainteresowania, a ja całe życie byłem neutralnie wychowany. To prawda (bo wiem, że moja rodzina była bardzo neutralnie do mnie nastawiona) ale i półprawda (bo wiem też, jak to było w kontaktach z znajomymi dziećmi).
Kiedy byłem mały (przed pójściem do przedszkola), początkowo faktycznie bawiłem się "wszystkim". Tj. zarówno samochody jak i słodkie rzeczy, głównie przez kontakt z kuzynami, co zostało mi na stałe. Jednak po jakimś czasie, kiedy zacząłem rosnąć (a kuzyni też, przez co kontakt z nimi też się zmniejszył i zostałem "w pakiecie" z kuzynkami) przez przebywanie w otoczeniu dziewczyn, moje zainteresowania zaczęły bardzo zjeżdżać w stronę "dziewczyńskości" bo najzwyczajniej w świecie był to najbliżej poznany, domyślny sposób myślenia o zainteresowaniach, który miałem z kim skonfrontować, z kim "przedyskutować" i "przeodczuwać" wspólnie. Tak więc całe bawienie się lalkami, chęć bycia wróżką, księżniczką, lubienie różowego, brokatowe błyszczyki i w ogóle zabawa w ozdobność - rzeczy, o których wiele trans osób wspomina z niechęcią - były etapem i u mnie, bo najzwyczajniej tak wyniknęło z społecznych uwarunkowań i socjalizowania, zanim zorientowałem się, że to cokolwiek genderowanego. Czy to wymazuje część moich doświadczeń?
Moim zdaniem tylko je redefiniuje i pozostawia trwały efekt na reszcie życia, wcale nie gorszy ani lepszy, po prostu - składający się z tego i otwierający nowe wersje klimatów.
Osobiście, uważam że styczność z przeszłą "dziewczęcością" dała mi bardzo wiele w kierunku zainteresowań wizualnych i nie zamieniłbym jej na nic - zwłaszcza gdy alternatywą jest przygotowanie do walki, wdrażanie w ciągły wyścig i rywalizację (stereotypowo męskie zabawki często do tego się sprowadzają). Jestem dumny z tego że zbierałem gazety "Barbie" czy "Księżniczka" zamiast się bić, bo te gazety wnosiły afirmację dla piękna i dużą dawkę bycia nastawionym na wyrażanie siebie. Wiem że to ma też drugą stronę medalu, bo przecież wchodzi tu cała kontrowersja damskich ról społecznych i SPŁYCANIA ich do właśnie tej afirmacji piękna (często prawie jedynie tego - w ramach zainteresowań bądź piękny w przerwach między opiekowaniem się innymi), ale szczerze? Nie zrobiło mnie to w żaden sposób ograniczonym, z tego co myślę. Oczywiście - bywały momenty kiedy czułem zażenowanie niektórymi treściami czy zabawkami już w dzieciństwie. Ale z perspektywy? Pamiętam to, co było inspirujące, nie to, co wiało dla mnie ograniczeniem.
I gdybym miał to teraz wyprzeć - powiedzieć "żałuję całego dzieciństwa, bo nie byłem traktowany jako chłopak" - nie umiem tak zrobić. Poczucie bycia chłopakiem zaczęło się u mnie wykształcać dopiero w wieku jakiś 13 lat kiedy w grę zaczęło wchodzić dojrzewanie płciowe i obserwacja społeczeństwa (trudno mieć jakiekolwiek pojęcie płci, bez tego) i może dlatego, w moim patrzeniu jest coś, co oddziela szczęśliwe lata "bezpłciowego księżniczkowania z kuzynkami" i bierze je jako realną historię mnie, część składową, a nie dead self.
Jednocześnie nie czuję się ani trochę mniej trans, przez to że lubię moje dziewczęce zabawki, bo zbyt długo i zbyt silnie identyfikuję się jako trans cieleśnie, za dużo czuję euforii gdy jestem chłopakiem w znajomościach czy związku, by było to do przeoczenia.
I z tego pojawia się cały klimat, który uderzył mnie właśnie kilka dni temu gdy przebrałem moich lalkowych chłopaków w "coś wielkanocnego" z czego wyniknęły spontanicznie "wróżki wielkanocne". Dopiero gdy ich zrobiłem, walnęło mnie to, jak bardzo one są podsumowaniem tego "bycia mną". Wąsaci faceci, w falbankowych strojach i kokardkach - dlaczego?
Wąsaci wiadomo dlaczego, bo lubię wąsy, kokardki też wiadomo dlaczego, bo lubię kokardki - ale dopóki o tym nie pomyślałem nie dotarło do mnie że to połączenie może w jakikolwiek sposób być odebrane jako dziwne.
Dla mnie nie jest dziwne, bo wypływa ze środka. Jest to jakgdyby bezpośredni efekt tego, że spędziłem tyle lat na "wdrażaniu" się w bycie "ozdobnym" że przenika to całe moje jestestwo i to po prostu musi być takie. Czemu w takim razie faceci - lalki, a nie dziewczyny? Mam też dziewczyny (one też czasem mają zarost, bo bywają drag kingami, chyba nie ma u mnie nikogo kto nie byłby w jakimś stopniu poza płcią), ale to faceci są moimi ulubionymi lalkami, bo czuję z nimi większe powiązanie. I kiedy ich ubiorę tak ozdobnie, to to powiązanie wzrasta.
Są lepszą wersją mnie - fizycznie tacy, jak bym chciał, ale ozdobnościowo nadal tacy, jaki jestem.
Mężczyźni socjalizowani jako kobiety - czekam na to, aż ta identyfikacja, ten sposób ekspresji stanie się bardziej widoczny i bardziej valid.
I dosłownie tą samą identyfikację lubię, kiedy odkrywam rzeczy do lubienia. Np. moje lubienie Sailor Stars jako pewność siebie w czerpaniu garściami z obydwu płci. Albo (tutaj już w kwestii czysto wizualnej) lubienie stylu barokowego i rokoko w wydaniu męskim i pokrewne im odnogi współczesnej alternatywnej mody (ouji itp.). Albo postaci z seriali lalkowych Pili. Albo długowłosi celebryci z lat 70. Nie mówię, że byli socjalizowani jako kobiety. Ale często zachowują pewien stopień metroseksualności która sprawia, że czuję więź. Właśnie to stanowi dla mnie fenomen ozdobnie prezentujących się męskoosobowych postaci - albo takich, których zainteresowania sięgają dalej, niż ich wygląd, bo przecież nie chodzi o samą twarz czy ubranie.
Przyzwyczaiłem się już, że nigdy realnie nie chwycę utożsamienia z kimś, kto nie jest w jakiś względzie podobny do mnie i że nigdy nie chwycę tego utożsamienia z toksyczną męskością w szczególności, bo nie zostałem w nią wdrożony. Byłoby to bardzo sztuczne i nieszczere, nawet jeśli zdarza mi się przeżyć całe miesiące ubranym w dresy i bluzy przez dysforię lub lenistwo, i nawet jeśli pod wieloma innymi względami chwytam się (tu już świadomie, nie tak jak w momentach bycia ubranym w dresy) różnych fragmentów męskiego wyglądu dla czystej radości, często przesadnie (o czym pisałem w poprzednich wpisach - stereotypowa męskość jest świetna, ale dopóki nie masz do niej toksycznego podejścia, tak samo zresztą jest z kobiecością, ja akurat piszę o męskości dlatego bo kobiecości akurat wcale nie mam potrzeb się chwytać - to tak jakbym z dziewczęcości-dziecięcości przełączał się w męskość, stąd ten miks, stąd wróżki wielkanocne z wąsami). Kiedy wyrażanie siebie dzieje się w ramach różnorodnego czerpania, a nie jest to jednoznaczne "muszę być taki, bo inaczej nie istnieję, nawet jeśli to wbrew mnie samemu" to znak, że nie została przekroczona granica. Trzeba wiedzieć że istnieje się w każdej z tych wersji. Niezależnie co się założy. Otoczka ludzka jest tylko otoczką. Wolność jest prawem a wolność istnienia zgodnie z sobą w szczególności. I tak dalej. Dlatego miejmy otoczki jakiekolwiek zapragniemy, a ubranie to pole do różnorodnego wyrażenia, a nie klatka, w którą musisz się zamknąć i wyrzucić klucz. Czy takie podejście zgotowało mi właśnie to, że przebywałem wśród dziewczęcych rzeczy, choć euforię dają mi męskie? Pewnie w dużym stopniu właśnie tak. Jestem w stanie to wyczuć.
Jedna z bardziej denerwujących mnie rzeczy w internecie to kiedy zarzuca się osobom - plasującym się na spektrum płci w podobnej okolicy co ja - że w takim razie ich identyfikacja nie jest warta szacunku, i że generalnie jesteśmy ofiarami mody, ofiarami poszukiwania atencji i zagubionymi dziećmi, których płeć można wyzerować do "no przecież dziewczyna".
Tak jakby nikt nie rozbijał tego w głowie na części składowe i nie widział tych związków przyczynowo - skutkowych, że u części (nie mówię przecież, że u wszystkich) transmasc osób to, jakie zainteresowania mieliśmy w dzieciństwie, odciska trwały ślad na naszych zainteresowaniach teraz. I stąd osoby transmęskie - ale nie tracące zainteresowania swoim wyglądem czy wyglądem rzeczy jakimi się otaczają, jeśli kiedyś takie zainteresowania mieli - przez przypadek czerpania z otoczenia czy też nie. Zwykła kolej rzeczy, że różni ludzie różne rzeczy z swojej przeszłości czerpią. Życie jest długie i po dzieciństwie stanowiącym bazę przychodzą inne etapy. A płeć to nie to, czym się interesujesz i jak, tylko to jak postrzegasz swój umysł i ciało, rolę w relacjach i pewien wewnętrzny podział na to, co daje ci euforię, a co dysforię, na którą to tak naprawdę świadomego wpływu mieć się nie da i myślę, że to jest poza jakąkolwiek dyskusją.
Na zdjęciu: moja broszka zrobiona z powielenia zdjęcia jednej z moich zabawkowych rzeczy z dzieciństwa - puderniczki a'la Sailor Moon, wraz z mieczem od Sailor Uran, kupionej już współcześnie. Ten sam obrazek postawiłem w nagłówku i jako favikonę bloga, bo uważam go jako dość wyrażający, nie tylko przez queerowe powiązania Sailor Uran (kolejna, poza Starlightsami, IKONA) ale też przez sam walcząco - miękki wydźwięk całości. Uwielbiam estetykę shoujo, właśnie z naciskiem na rycerskie i bifauxnen postaci. One też dawały mi rodzaj gender euphorii, zanim odkryłem, że "wolno" być trans.
Na zdjęciu na początku posta: Medaliony od kucyków My Little Pony G2 - Sweet Berry i Apple Pie (jednym z kluczowych moich zainteresowań z dawniej były kucyki, właśnie w epoce G2).
Wpis napisałem w całości niewiele dni po Wielkanocy, ale zwlekałem i leżał w wersjach roboczych do dzisiaj.








Przeczytałam ten wpis z wielkim zainteresowaniem Z jednej strony zaskoczyło mnie trochę, że już 3-4 lata przed naszym poznaniem zacząłeś świadomie myśleć o sobie "po męsku", a z drugiej - Twój ówczesny wizerunek już wtedy był subtelnym przekazem Twojego wnętrza. Dla mnie więc wszystko to jest teraz spójne i logiczne i cieszę się, że mogłam przeczytać Twój tekst. AŁ
OdpowiedzUsuńU mnie jedzie to na kilku paradoksach, ale tylko pozornych - dla osób z zewnątrz. Jednym z nich jest to, że kiedy w liceum (czyli już w "naszych" czasach) można było zauważyć że "zdziewczynniałem" bo nabrałem fazy na koszule w kwiaty, rozjaśnione faliste włosy (które koniecznie chciałem zrobić siwe ale nie wychodziło), duże buty i tym podobne rzeczy, czułem się bardzo na miejscu i czułem, że to jest właśnie ekspresja, jaką chcę mieć. Ozdobny wizerunek dawał mi euforię. Miej więcej w tym czasie gdy w internecie zacząłem pisać w męskiej formie, dostawałem dziwne komentarze, pamiętam jak ktoś kiedyś stwierdził że wyglądam prędzej jak transkobieta niż transmężczyzna i że w ogóle z czym ja do ludzi, skoro chcę być taki pofalowany i falbaniasty. Przecież jako prawdziwy trans facet powinienem obciąć włosy (które faktycznie kilka lat później obciąłem, ale wcale nie tak szybko i wcale nie dlatego, bo ktoś mi coś napisał - po prostu mi się znudziły i chciałem zacząć testować nowe rejony ekspresji, łącznie z testowaniem passingu, jeśli jakikolwiek w mojej twarzy był). Ludzie bardzo często zupełnie rozmijali się, z tym co ja chciałem przekazać. Moje pojmowanie męskich ekspresji siedziało dużo głębiej i dalej w historii, niż to, jak teraz "muszą" wyglądać mężczyźni, i to to generowało to ogromne niezrozumienie, ale je też można bardzo prosto wyjaśnić właśnie tym, na ile w historycznych ubiorach siedziałem ja, a na ile NIE siedzą w nich współcześni mi ludzie. Już pod koniec podstawówki kiedy po raz pierwszy omawialiśmy Oświecenie ubzdurałem sobie, że (cytując siebie samego z wtedy) chcę być osiemnastowiecznym filozofem, co niosło za sobą w dużej mierze konotacje wizualne, nie tylko te myślowe. Ta wizja siebie z przyszłości/przeszłości zdążyła sporo zelżeć przez lata i właściwie prawie wyparować, ale jej pozostałości odbijały się w moich kolejnych zainteresowaniach.
UsuńW gimnazjum nie mówiłem nikomu poza Wiktorią, że chcę być chłopakiem. Ba! Moje tamtoczasowe słownictwo na temat transpłciowości było na tyle ograniczone, że dosłownie nazywałem to w głowie "wolałbym być chłopakiem" a nie że nim jestem, bo plasowałem to na podobnym poziomie wykonalności, jak właśnie to przeniesienie się w XVIII wiek. Jedyne co docierało do mnie z trans świata to sensacje z telewizji i głównie mowa była o trans kobietach, pamiętam że stwierdziłem wtedy że chciałbym "właśnie tak, tylko odwrotnie" ale z tego tyle tylko było. Często też myślałem sobie "oj jaka szkoda, że moja twarz nie pasowała by na chłopaka" (nic wtedy nie wiedziałem o efektach, jakie może zdziałać testosteron).
Mój pierwszy moment funkcjonowania jako Franek był w wieku 14 lat kiedy przebrałem się za rolnika, dziadka Franka w kraciastej koszuli, kamizeli i kapeluszu. To było najwięcej co mogłem zrobić, bo klasa na "ostatki" przebierała się za wieś, i dlatego postanowiłem użyć mojego sekretnego imienia (o tym że jestem Franciszkiem wiem od dzieciństwa) i być koniecznie Frankiem, dziadkiem, bo przecież jestem stary i zmęczony. Wiktoria była babcią.
UsuńBycie dziadkiem w ogóle było bardzo pasujące i bardzo często miałem wtedy myśli, że nie dość, że coś jest nie tak, z tym że jestem dziewczyną, to jeszcze coś jest nie tak, z tym że wszyscy biorą mnie za nastolatka. Bardzo często myślałem o sobie w kategorii dziwny wujek/dziadek, co, choć przeplatało się z momentami myślenia o sobie jako hiperozdobny człowiek z rokoko, nadal stanowiło jakiś rodzaj całości, dziadka sprzed wieków. Jak tak teraz myślę na czas gimnazjum przypada też moja chęć bycia Sherlockiem Holmesem, co wnosi jeszcze większy ładunek tematyczny i też zasługuje na jakiś wpis w przyszłości. Identyfikowanie się z postacią Sherlocka też było najwięcej co mogłem zrobić, by uplasować swoją pozycję na skali płciowości ale skali społeczeństwa również, czyt. totalnie poza, totalne przyzwolenie na bycie dziwnym (nadal przed momentem podupadnięcia na zdrowiu psychicznym, liceum, diagnozy ZA i naszego spotkania). Później wiele z elementów tego poczucia bycia Poza wyewoluowało w konkretne, nazwane myśli i przez wszystkie lata testowania swojej identyfikacji w internecie, zaprowadziło mnie do momentu w którym jestem teraz.
Ps. Mam nadzieję że moje rozmyślania i to dziadkowanie nie stoi w zbyt wielkiej sprzeczności z wpisem o byciu małym. Dla mnie nie stoi bo to nadal jak dwie strony podobnego problemu - jak mam mało energii, czuję się bardzo stary, jak mam dużo energii, jestem właściwie przeniesieniem świadomości z dzieciństwa w współczesność. Teraz pisałem o czasach mania "100 lat".
UsuńWydaje mi się, że już się nauczyłam Ciebie rozumieć - a przynajmniej nadążać za Twoim tokiem rozumowania. Wszystko, co napisałeś jest dla mnie logiczne i jasne oraz interesujące. Co więcej - czytając Twój tekst od razu przyszły mi się na myśl właśnie stroje z XVII-XVIII wieku :) I oczywiście stroje aktorów chińskiego teatru.
OdpowiedzUsuńNo tak, chińskie i w ogóle azjatyckie stroje to kolejny już rozdział ozdobności!
UsuńKolorowe wnętrze przeplatające się z mrokiem... Czarodziejskie moce w dłoniach... Wszystko otoczone wiedzę, chęcią poznania i wyjścia poza twarde kanony. Franku... Twój świat, bliscy oraz pasje są bardzo mi bliskie. Jesteś wyjątkowym Człowiekiem, źródłem inspiracji. Bądź sobą, bo jesteś najlepsza wersja siebie.
OdpowiedzUsuńNie biorę pod uwagę innej opcji bycia, myślę że bycie sobą powinno być normą, a nie wyczynem. Szkoda mi zawsze, że nie dla każdego jest takie.
Usuń